20-09-2012
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
W Polsce istnieje spora grupa urzędników, którzy wykonują nikomu niepotrzebną pracę. Jednocześnie jest wiele miejsc, gdzie funkcjonariuszy publicznych jest zbyt mało, by porządnie zająć się sprawami obywateli – twierdzi wiceprezes Najwyższej Izby Kontroli Wojciech Misiąg.
W administracji publicznej ciągle łatwiej o zatrudnienie nowych pracowników niż o rozstanie z tymi, którzy stali się nadmiarowi.
– W Polsce wolimy w takich sytuacjach na siłę wymyślać pracę, często nikomu niepotrzebną. W ten sposób robimy krzywdę zarówno obywatelom, jak i samym urzędnikom – mówi wiceprezes NIK. Tymczasem w wielu miejscach, gdzie urzędnicy są potrzebni, by zająć się rzeczywistymi problemami, jest ich za mało. – Za mało, żeby porządnie załatwiać sprawy, a to szybko kończy się kolejkami i złością ludzi – mówi Misiąg.
Mankamentem administracji publicznej jest nieelastyczna . Sytuację może poprawić nowy sposób zarządzania administracją, polegający na realizowaniu konkretnych celów. – W Polsce ten trend przyjmowany jest z pewnymi oporami, podczas gdy w innych krajach działa od dawna i skutecznie – wyjaśnia wiceprezes NIK. W jego opinii urzędy albo będą działać w ten sposób, albo będą działać źle.
– muszą pamiętać, że pracują dla obywateli, że są przez nich „wynajęci” do załatwienia określonych spraw. Jeśli tego nie robią, to mamy do czynienia raczej z jakimś dziwnym kołem zainteresowań, niż instytucją administracji publicznej – twierdzi Misiąg. I jest przekonany, że dla takich urzędów w obecnej rzeczywistości nie ma już miejsca.